Czyli o niezwykłym ogierze ze stajni Stone Horses i o tym jak do mnie trafił ;)
Witam! Tym razem chciałabym podzielić się z Wami historią modelu, który przyjechał do mnie zupełnie niespodziewanie i to właściwie w wyniku serii dość przykrych zdarzeń. Nie spodziewajcie się jednak standardowego opisu... Mimo to, serdecznie zapraszam do lektury :) Ale uwaga! Przed Wami naprawdę spory kawałek tekstu, choć myślę, że jest na tyle ciekawy, by przeczytać go do samego końca ;)
Lśniący, dumny, a przy tym wyjątkowo urodziwy i dystyngowany - do tego z przepięknymi "orzechowymi" oczami - takie myśli towarzyszyły mi na widok tego konia, gdy po raz pierwszy wyciągnęłam go z pudełka.
Jak dotąd jest to mój jedyny model od Stone Horses, którego od dawna wyczekiwałam, a którego w końcu stałam się szczęśliwą właścicielką :) Choć muszę przyznać, że początkowo, to nie jego się spodziewałam i co więcej, wcale go nie planowałam.
Szczerze, to nie był nawet spełnieniem moich marzeń, bardziej "nagrodą", ale dziś już nie wyobrażam sobie bez niego swojej kolekcji, której jest prawdziwą ozdobą.
Jak dotąd jest to mój jedyny model od Stone Horses, którego od dawna wyczekiwałam, a którego w końcu stałam się szczęśliwą właścicielką :) Choć muszę przyznać, że początkowo, to nie jego się spodziewałam i co więcej, wcale go nie planowałam.
Szczerze, to nie był nawet spełnieniem moich marzeń, bardziej "nagrodą", ale dziś już nie wyobrażam sobie bez niego swojej kolekcji, której jest prawdziwą ozdobą.
Nazwałam go Maharib Alsulb, co w języku arabskim znaczy: Stalowy Wojownik i myślę, że ta nazwa doskonale do niego pasuje.
Ale zacznijmy od początku... ;)
Ale zacznijmy od początku... ;)
Właściwie to, nigdy nie przypuszczałabym, że będę miała jakąkolwiek figurkę tej firmy, a już zwłaszcza na moldzie konia arabskiego - mimo, że od lat o niej marzyłam.
- Gdyby ktoś jeszcze nie wiedział - to jest to druga (obok Breyera), amerykańska firma specjalizująca się w produkcji końskich figurek, założona przez Petera i Elaine Stone'ów (więcej na ten temat tutaj: [ klik ] ).
Modele Stone Horses cechuje wysoka precyzja wykonania - próżno na nich szukać jakichkolwiek defektów, jak np. odstających szwów, niedolewek, czy niedokładnego malowania.
Figurki produkowane są w trzech skalach - Traditional, LB i Stablemates oraz w dwóch wykończeniach - błyszczącym (glossy) i matowym. Posiadają też osobną linię produkcyjną, tzw. DAH czyli Design-a-Horse, w której wytwarza się figurki na specjalne zamówienie (wg. indywidualnych wskazówek klienta). Inaczej niż w przypadku Breyerów, firma Stone Horses wyjątkowo rzadko posiada w swojej ofercie modele do regularnej sprzedaży - większość z nich jest produkowana w limitowanych ilościach, a niektóre - tzw. OOAK, to modele specjalne, niepowtarzalne, sprzedawane w jednym tylko egzemplarzu.
To wszystko sprawia, że posiadanie takiej figurki jest szczególnym wyróżnieniem dla kolekcjonera.
Modele Stone Horses cechuje wysoka precyzja wykonania - próżno na nich szukać jakichkolwiek defektów, jak np. odstających szwów, niedolewek, czy niedokładnego malowania.
Figurki produkowane są w trzech skalach - Traditional, LB i Stablemates oraz w dwóch wykończeniach - błyszczącym (glossy) i matowym. Posiadają też osobną linię produkcyjną, tzw. DAH czyli Design-a-Horse, w której wytwarza się figurki na specjalne zamówienie (wg. indywidualnych wskazówek klienta). Inaczej niż w przypadku Breyerów, firma Stone Horses wyjątkowo rzadko posiada w swojej ofercie modele do regularnej sprzedaży - większość z nich jest produkowana w limitowanych ilościach, a niektóre - tzw. OOAK, to modele specjalne, niepowtarzalne, sprzedawane w jednym tylko egzemplarzu.
To wszystko sprawia, że posiadanie takiej figurki jest szczególnym wyróżnieniem dla kolekcjonera.
Nic więc dziwnego, że wiele razy wyobrażałam sobie jakby to pięknie było mieć choćby najmniejszego konika tej firmy na swoich półkach... ale jednocześnie wiedziałam, że te najbardziej pożądane zawsze będą poza moimi możliwościami finansowymi.
Czas mijał, a mi pozostawało jedynie podziwianie zdjęć Stone'ów na stronach innych kolekcjonerów, którzy mieli więcej możliwości czy szczęścia niż ja.
Czas mijał, a mi pozostawało jedynie podziwianie zdjęć Stone'ów na stronach innych kolekcjonerów, którzy mieli więcej możliwości czy szczęścia niż ja.
Pewnego dnia, gdy z nudów przeglądałam sobie kolejne oferty popularnych platform handlowych, trafiłam na ogłoszenie, które pozwoliło mi uwierzyć, że tym razem i do mnie uśmiechnęło się szczęście...
Od lat marzył mi się imienny model konia arabskiego w skali Traditional, a w szczególności portret nieżyjącego już, kasztanowatego ogiera: Padrons Psyche - jednego z wybitniejszych reproduktorów amerykańskiej hodowli, który pozostawił po sobie wielu uznanych i zasłużonych potomków (m.in. ogiera Magnum Psyche - ojca słynnego WH Justice), a którego krew do dziś płynie także w żyłach polskich lini hodowlanych.
Peter Stone pierwszą edycję figurek tego ogiera wyprodukował w 2000 roku, w limitowanym nakładzie 2500 sztuk - wszystkie w wykończeniu matowym. Późniejsze edycje różniły się nieco wyglądem np. odcieniem maści czy rodzajem detali. Bardzo osobliwym i zaskakującym dla mnie wydaniem był model w wykończeniu glossy (błyszczącym), którego ciekawy opis znalazłam na blogu jego dumnej właścicielki - z Mojej końskiej pasji z elementami pasji psiej [ klik ].
Sam mold ogiera wyrzeźbiła pani Kitty Cantrell i większość klasycznych modeli arabskich tej firmy jest produkowana na tym właśnie moldzie.
Sam mold ogiera wyrzeźbiła pani Kitty Cantrell i większość klasycznych modeli arabskich tej firmy jest produkowana na tym właśnie moldzie.
Niestety dziś już bardzo ciężko jest dostać pierwszą, oryginalną edycję modelu Padrons Psyche, a już szczególnie takiego, który byłby zachowany w dobrym stanie.
Tymczasem owego "szczęśliwego" dla mnie dnia, nadarzyła się okazja jego kupna. Wystawiona figurka wyglądała tak, jakby nigdy nie opuściła pudełka... dodatkowo oferowana była wraz z przepiękną, ręcznie robioną prezenterką. Osoba, która ją sprzedawała likwidowała kolekcję swojej przedwcześnie zmarłej mamy, dla której Padrons był modelem wyjątkowym. Sprzedającej zatem bardzo zależało by trafił w dobre ręce.
Czułam się poniekąd wyróżniona, że to właśnie do mnie trafi ten piękny ogier...
Wszystko przebiegało pomyślnie - przesyłka była ubezpieczona i objęta programem śledzenia, pozostawało mi jedynie uzbroić się w cierpliwość i spokojnie oczekiwać na przyjazd paczki.
Tymczasem owego "szczęśliwego" dla mnie dnia, nadarzyła się okazja jego kupna. Wystawiona figurka wyglądała tak, jakby nigdy nie opuściła pudełka... dodatkowo oferowana była wraz z przepiękną, ręcznie robioną prezenterką. Osoba, która ją sprzedawała likwidowała kolekcję swojej przedwcześnie zmarłej mamy, dla której Padrons był modelem wyjątkowym. Sprzedającej zatem bardzo zależało by trafił w dobre ręce.
Czułam się poniekąd wyróżniona, że to właśnie do mnie trafi ten piękny ogier...
Wszystko przebiegało pomyślnie - przesyłka była ubezpieczona i objęta programem śledzenia, pozostawało mi jedynie uzbroić się w cierpliwość i spokojnie oczekiwać na przyjazd paczki.
Niestety model miał podróżować z odleglejszego stanu USA, więc co za tym idzie czas dostawy był względnie długi.
Mijały dni i tygodnie... W końcu upłynął przeszło miesiąc, a przesyłki wciąż nie było widać... Zaczęły się więc maile do sprzedawczyni, następnie serwisu, kurierów, itp. Wszystko na nic. Po kolejnych kilkunastu dniach przyszła wiadomość, że przesyłka zaginęła w transporcie. Pieniądze oczywiście mi zwrócono, ale czułam się naprawdę przybita tą sytuacją. Załamana była sama sprzedawczyni, która pisała do mnie, że bardzo przykro jej z powodu tego co się stało i jeszcze bardziej z faktu, że ukochana figurka mamy przepadła bez wieści...
No niestety, żadna ze stron nie była przygotowana na taki obrót spraw i do dnia dzisiejszego pozostaje zagadką, co dokładnie stało się z przesyłką... I już chyba nigdy się tego nie dowiemy :(
Tak oto więc utraciłam szansę na zdobycie wymarzonego Padronsa.
Być może kiedyś jeszcze trafię na podobną ofertę, ale po tym co zaszło, jakoś przestało mi na tym zależeć.
Długo biłam się z myślami i wmawiałam sobie, że przecież to tylko kolejny kawałek plastiku i właściwie nic więcej... Tym bardziej, że na tamten moment już dostatecznie zraziłam się do zakupów "zza wielkiej wody" i ogólnie do kolekcjonerstwa. Ostatecznie doszłam do wniosku, że są ważniejsze rzeczy w życiu, niż figurki - zwłaszcza gdy człowiek musi zmagać się z wieloma różnymi problemami, szczególnie tymi natury zdrowotnej.
Czasem zastanawiam się tylko dlaczego ten model w ogóle został wystawiony. Moim zdaniem powinien "pozostać w rodzinie" - w końcu był cenną pamiątką po ukochanej osobie, w dodatku nie "jakąś tam" rzeczą, ale wyjątkowym przedmiotem, który wiele dla niej znaczył :/ Nawet jeśli nikt z bliskich nie podzielał jej pasji, to mógłby go zachować choćby ze względu na pamięć i szacunek do niej. No ale cóż... nie mnie oceniać dlaczego ktoś postąpił tak, a nie inaczej - na pewno był ku temu jakiś powód.
Koniec końców, "nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem". Trzeba wyciągnąć odpowiednie wnioski i na przyszłość bardziej przygotować się na podobne sytuacje - choć jak wiadomo - wszystkiego w życiu i tak nie da się przewidzieć. Ale muszę przyznać, że dość długo bolało mnie to, co się wydarzyło.
I w tym momencie wreszcie wypadałoby napisać, jakim więc sposobem trafił do mnie mój Stalowy Wojownik?
Na pewno utrata szansy na zdobycie Padrons'a odegrała tutaj kluczową rolę... choć po tym wszystkim nie chciałam nawet myśleć o kupowaniu kolejnych modeli. Potrzebowałam czasu, by zmienić swoje nastawienie. Bardzo pomogli mi w tym moi najbliżsi. To oni sprawili, że ostatecznie nie rozstałam się z kolekcjonerstwem. Przekonali mnie również, że nie warto tracić nadziei i że przecież na jednym Padronsie świat się nie kończy :)
Tak więc postanowiłam jeszcze raz zaryzykować i ponownie zaczęłam przeglądać ogłoszenia.
No i wreszcie, któregoś dnia, na jednej ze stron... pojawił się On - absolutnie wyjątkowy! Znów zagrały emocje... jednak tym razem dość sprzeczne. Z jednej strony model miał przepiękną pozę i maść, z drugiej... błyszczał się (a tego w modelach nie cierpiałam), no i nie był już tym upragnionym, imiennym portretem araba o jakim marzyłam. Zanim więc podjęłam ostateczną decyzję, wielokrotnie przeglądałam jego zdjęcia. W końcu uznałam, że przecież ten model jest wręcz stworzony dla mnie!
Bo któż inny - jak nie ja, doceni figurkę konia arabskiego w tak nietypowym (absolutnie niedopuszczalnym u koni czystej krwi) umaszczeniu?! :D
No właśnie... to jest najpiękniejsza strona naszego hobby! Że możemy podziwiać na swoich półkach (bądź zdjęciach) repliki różnych końskich ras (i nie tylko) w umaszczeniu, w którym normalnie nigdy byśmy ich nie zobaczyli (bo np. wyklucza je wzorzec). Co więcej możemy zobaczyć jak wyglądałby dany koń w barwach i kształtach, które w naturze w ogóle nie występują, bądź są tylko i wyłącznie naszą osobistą wizją i wyborem (mam tu na myśli m.in. maści fantazyjne, czy też kolorowe pegazy, jednorożce, itp.).
I takim właśnie nietypowym przedstawicielem rasy jest mój Maharib Alsulb...
Pokrojowo - arab (albo tzw. Half Arabian/Part Arabian, czyli z większym udziałem krwi arabskiej), ale stalowo-myszaty?
Hmm...Ogólnie maść myszata zwykle kojarzy nam się z jakimiś dziko (bądź na wpół dziko) żyjącymi końmi czy kucami (np. naszymi rodzimymi konikami polskimi), ewentualnie z końmi roboczymi. Jest to w końcu maść prymitywna, rzadko spotykana u koni szlachetnych, no chyba, że mowa o jakichś krzyżówkach. Dlatego tym bardziej trudno wyobrazić nam sobie typowego konia arabskiego w barwach innych niż gniada, siwa czy kasztanowata.
A tu proszę...
Może gdyby ten model był w wykończeniu matowym, to nie prezentowałby się zbyt okazale i nawet nie zwróciłabym na niego uwagi? A tak ogier od początku mnie intrygował. Tym bardziej, gdy w pierwszym momencie wydał mi się dereszem (z uwagi na bardzo ciemną głowę i dolną część nóg). A maść karo-dereszowata, obok złoto-szampańskiej i izabelowatej, to moje ulubione maści (potem w kolejce stoją wszelkie srokacze, taranty no i oczywiście kasztanki). Tak więc, gdy zobaczyłam araba w tak niezwykłym wydaniu, to nie sposób było go pominąć. Zwłaszcza, gdy na każdym zdjęciu wyglądał inaczej, pięknie mieniąc się różnymi odcieniami szarości.
Zatem nie było już odwrotu! Wierzyłam, że tym razem nic złego nie może się wydarzyć i ten model będzie mój. I tak też się stało :) Ogier przyjechał do mnie "cały i zdrowy". Jednak dopiero, bo wypakowaniu go z pudełka odkryłam, jak bardzo myliłam się co do jego maści... Zdumiała mnie pręga na grzbiecie oraz pręgowanie dolnych części kończyn, których nie zauważyłam wcześniej na zdjęciach - taka niespodzianka... ;p Mimo to, koń na żywo wydał mi się jeszcze piękniejszy.
To model wyjątkowy pod każdym względem i to nie tylko z powodu maści czy wykończenia. Figurka jest z linii DAH, czyli była robiona na specjalne zamówienie (ale nie moje, tylko poprzedniego właściciela).
Tak więc w przeciwieństwie do klasycznej formy, ma zmieniony kształt grzywki i ogona, a także inne ustawienie szyi, głowy i uszu (jedno ucho skierowane jest w bok czyli tzw. "słuchające"). Ogier ma też zmarszczki między chrapami, czego nie miał np. Padrons Psyche.
Z innych detali (które są już raczej typową cechą większości Stone'ów), wymienić mogę: zmarszczki na szyi, ładnie wyrzeźbione i pomalowane kasztany, a także wyjątkowo starannie namalowane oczy.
Zdziwiło mnie tylko, że kopyta nie mają strzałek, ale to akurat w ogóle mi nie przeszkadza. Są jednak ładnie wycieniowane.
Głowa wraz z szyją skierowana jest lekko w bok. Grzywa jest przerzucona na jedną stronę i wygolona na szczycie.
Dobrze osadzone, wyraziste oczy są dosyć jasne, a w wewnętrznej części mają delikatnie zaznaczone białka. Ich dominującym kolorem (jak wspomniałam na samym początku) jest "orzechowy" (niestety nie udało się tego uchwycić na zdjęciach), co raczej nie bardzo pasuje zarówno w stosunku do umaszczenia jak i rasy konia (u arabów oko powinno być możliwie jak najciemniejsze) :/ Ale dzięki temu ogier jeszcze bardziej się wyróżnia. Dodatkową jego ozdobą jest pokaźna gwiazdka na czole i niewielka chrapka.
Co do ogólnej budowy i typu... no cóż, na pewno model nie reprezentuje araba znanego z polskich stadnin czy pokazów, co więcej, pokrojowo nie wydaje mi się być nawet czystej krwi (bardziej przypomina wspomnianego wyżej Half Arabiana, czyli półkrwi konia pokazowego). Jego budowa jest bardzo smukła, "sucha" i zdecydowanie przedstawia typ amerykański, który nie każdemu musi się podobać. Charakteryzuje się on długonożną, podłużną i wręcz przestylizowaną sylwetką, która raczej kłóci się z ogólnie przyjętym wzorcem rasy.
Jednak niewątpliwą zaletą modelu jest idealnie odwzorowana linia grzbietu (która powinna być horyzontalna), z ładnie odsadzonym ogonem. Cieszy też bardzo poprawna budowa nóg, proporcjonalna, łabędzia szyja oraz pożądany przeze mnie szczupaczy profil głowy. Jeśli zaś chodzi o ogólną prezencję (czyli tzw. bukiet), no cóż... zdecydowanie wolę araby w typie staropolskiego kuhailana (silniejszej budowy, mocnym kośćcu, o krótszej szyi i szerszej głowie), nieco mniej w typie saklavi, a niestety modelom Stone Horeses daleko do obu (zwłaszcza tym klasycznym).
Mimo to uważam jednak, że "Stonkowe" araby mają w sobie sporo uroku, a te z najnowszych linii produkcyjnych, to już w ogóle zasługują na pełne uznanie i uwagę - wystarczy choć raz przejrzeć bieżącą ofertę na stronie... Poszczególne figurki naprawdę robią wrażenie ;)
Szczególnie, gdy wielu kolekcjonerów przekonało się już, jak bardzo różnie na odbiór modelu może wpływać samo umaszczenie. - czasem np. nawet te najmniej dopracowane, zapomniane figurki jak nagle zyskują na popularności, gdy ukaże się je w całkiem nowych barwach ;)
I tak też jest ze starszymi modelami Stone Horses.
Myślę, że głównym wyznacznikiem niewielkiej popularności tej firmy w Polsce jest nie tyle wygląd figurek, co niestety ich cena i fakt, że trzeba je ściągać z zagranicy. Szkoda... gdyż cenowo i tak wypadają lepiej od większości ARek, a z niektórymi mogłyby spokojnie konkurować.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z czasem zmieni się ogólne podejście do tej firmy, a same figurki będą łatwiej dostępne.
Kończąc opis, wrzucam nieco zdjęć porównawczych mojego "Stalowego Wojownika" z innymi konikami:
Jak widać model jest dość duży jak na trada - "w uszach" ma ponad 24 cm i wielkością dorównuje Latigo Dun It, a także mojej Rejoice.
Zaś tylko troszeczkę niższe od niego są takie modele jak Totilas czy Marwari.
A to zdjęcie chyba każdy z Was kojarzy z poprzedniego posta ;)
Na pierwszym planie pozuje mustang Breyer American Dream (nr. katalogowy: 62203) w skali 1:12
A tak mój rumak prezentuje się z klaczą arabską Collecty i jednym z moich najnowszych nabytków w skali Classic - tym razem pintabianem (nr. katalogowy: 61010) na moldzie Breyer The Black Stallion, który pod względem odwzorowania ogólnej budowy (ale nie rzeźby głowy czy detali), wypada zdecydowanie najbliżej ideałowi rasy arabskiej, wśród modeli podobnej skali:
I to by było na tyle jeśli chodzi o opis modelu i jego "krótką" historię - mam tylko nadzieję, że ktoś wytrwał do tego miejsca ;p
Tak oto wreszcie i na moje półce zagościł upragniony Stone Horses.
Póki co, myślę o kolejnych (i to nie tylko arabach), a kto wie, może jeszcze kiedyś uda mi się ponownie upolować wymarzonego Padronsa? ;) Czas pokaże. Na pewno warto w to wierzyć :)
Tymczasem żegnam się z Wami i do następnego! PA! :)
No niestety, żadna ze stron nie była przygotowana na taki obrót spraw i do dnia dzisiejszego pozostaje zagadką, co dokładnie stało się z przesyłką... I już chyba nigdy się tego nie dowiemy :(
Tak oto więc utraciłam szansę na zdobycie wymarzonego Padronsa.
Być może kiedyś jeszcze trafię na podobną ofertę, ale po tym co zaszło, jakoś przestało mi na tym zależeć.
Długo biłam się z myślami i wmawiałam sobie, że przecież to tylko kolejny kawałek plastiku i właściwie nic więcej... Tym bardziej, że na tamten moment już dostatecznie zraziłam się do zakupów "zza wielkiej wody" i ogólnie do kolekcjonerstwa. Ostatecznie doszłam do wniosku, że są ważniejsze rzeczy w życiu, niż figurki - zwłaszcza gdy człowiek musi zmagać się z wieloma różnymi problemami, szczególnie tymi natury zdrowotnej.
Czasem zastanawiam się tylko dlaczego ten model w ogóle został wystawiony. Moim zdaniem powinien "pozostać w rodzinie" - w końcu był cenną pamiątką po ukochanej osobie, w dodatku nie "jakąś tam" rzeczą, ale wyjątkowym przedmiotem, który wiele dla niej znaczył :/ Nawet jeśli nikt z bliskich nie podzielał jej pasji, to mógłby go zachować choćby ze względu na pamięć i szacunek do niej. No ale cóż... nie mnie oceniać dlaczego ktoś postąpił tak, a nie inaczej - na pewno był ku temu jakiś powód.
Koniec końców, "nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem". Trzeba wyciągnąć odpowiednie wnioski i na przyszłość bardziej przygotować się na podobne sytuacje - choć jak wiadomo - wszystkiego w życiu i tak nie da się przewidzieć. Ale muszę przyznać, że dość długo bolało mnie to, co się wydarzyło.
I w tym momencie wreszcie wypadałoby napisać, jakim więc sposobem trafił do mnie mój Stalowy Wojownik?
Na pewno utrata szansy na zdobycie Padrons'a odegrała tutaj kluczową rolę... choć po tym wszystkim nie chciałam nawet myśleć o kupowaniu kolejnych modeli. Potrzebowałam czasu, by zmienić swoje nastawienie. Bardzo pomogli mi w tym moi najbliżsi. To oni sprawili, że ostatecznie nie rozstałam się z kolekcjonerstwem. Przekonali mnie również, że nie warto tracić nadziei i że przecież na jednym Padronsie świat się nie kończy :)
Tak więc postanowiłam jeszcze raz zaryzykować i ponownie zaczęłam przeglądać ogłoszenia.
No i wreszcie, któregoś dnia, na jednej ze stron... pojawił się On - absolutnie wyjątkowy! Znów zagrały emocje... jednak tym razem dość sprzeczne. Z jednej strony model miał przepiękną pozę i maść, z drugiej... błyszczał się (a tego w modelach nie cierpiałam), no i nie był już tym upragnionym, imiennym portretem araba o jakim marzyłam. Zanim więc podjęłam ostateczną decyzję, wielokrotnie przeglądałam jego zdjęcia. W końcu uznałam, że przecież ten model jest wręcz stworzony dla mnie!
Bo któż inny - jak nie ja, doceni figurkę konia arabskiego w tak nietypowym (absolutnie niedopuszczalnym u koni czystej krwi) umaszczeniu?! :D
No właśnie... to jest najpiękniejsza strona naszego hobby! Że możemy podziwiać na swoich półkach (bądź zdjęciach) repliki różnych końskich ras (i nie tylko) w umaszczeniu, w którym normalnie nigdy byśmy ich nie zobaczyli (bo np. wyklucza je wzorzec). Co więcej możemy zobaczyć jak wyglądałby dany koń w barwach i kształtach, które w naturze w ogóle nie występują, bądź są tylko i wyłącznie naszą osobistą wizją i wyborem (mam tu na myśli m.in. maści fantazyjne, czy też kolorowe pegazy, jednorożce, itp.).
I takim właśnie nietypowym przedstawicielem rasy jest mój Maharib Alsulb...
Pokrojowo - arab (albo tzw. Half Arabian/Part Arabian, czyli z większym udziałem krwi arabskiej), ale stalowo-myszaty?
Hmm...Ogólnie maść myszata zwykle kojarzy nam się z jakimiś dziko (bądź na wpół dziko) żyjącymi końmi czy kucami (np. naszymi rodzimymi konikami polskimi), ewentualnie z końmi roboczymi. Jest to w końcu maść prymitywna, rzadko spotykana u koni szlachetnych, no chyba, że mowa o jakichś krzyżówkach. Dlatego tym bardziej trudno wyobrazić nam sobie typowego konia arabskiego w barwach innych niż gniada, siwa czy kasztanowata.
A tu proszę...
Może gdyby ten model był w wykończeniu matowym, to nie prezentowałby się zbyt okazale i nawet nie zwróciłabym na niego uwagi? A tak ogier od początku mnie intrygował. Tym bardziej, gdy w pierwszym momencie wydał mi się dereszem (z uwagi na bardzo ciemną głowę i dolną część nóg). A maść karo-dereszowata, obok złoto-szampańskiej i izabelowatej, to moje ulubione maści (potem w kolejce stoją wszelkie srokacze, taranty no i oczywiście kasztanki). Tak więc, gdy zobaczyłam araba w tak niezwykłym wydaniu, to nie sposób było go pominąć. Zwłaszcza, gdy na każdym zdjęciu wyglądał inaczej, pięknie mieniąc się różnymi odcieniami szarości.
Zatem nie było już odwrotu! Wierzyłam, że tym razem nic złego nie może się wydarzyć i ten model będzie mój. I tak też się stało :) Ogier przyjechał do mnie "cały i zdrowy". Jednak dopiero, bo wypakowaniu go z pudełka odkryłam, jak bardzo myliłam się co do jego maści... Zdumiała mnie pręga na grzbiecie oraz pręgowanie dolnych części kończyn, których nie zauważyłam wcześniej na zdjęciach - taka niespodzianka... ;p Mimo to, koń na żywo wydał mi się jeszcze piękniejszy.
To model wyjątkowy pod każdym względem i to nie tylko z powodu maści czy wykończenia. Figurka jest z linii DAH, czyli była robiona na specjalne zamówienie (ale nie moje, tylko poprzedniego właściciela).
Tak więc w przeciwieństwie do klasycznej formy, ma zmieniony kształt grzywki i ogona, a także inne ustawienie szyi, głowy i uszu (jedno ucho skierowane jest w bok czyli tzw. "słuchające"). Ogier ma też zmarszczki między chrapami, czego nie miał np. Padrons Psyche.
Z innych detali (które są już raczej typową cechą większości Stone'ów), wymienić mogę: zmarszczki na szyi, ładnie wyrzeźbione i pomalowane kasztany, a także wyjątkowo starannie namalowane oczy.
Zdziwiło mnie tylko, że kopyta nie mają strzałek, ale to akurat w ogóle mi nie przeszkadza. Są jednak ładnie wycieniowane.
Głowa wraz z szyją skierowana jest lekko w bok. Grzywa jest przerzucona na jedną stronę i wygolona na szczycie.
Dobrze osadzone, wyraziste oczy są dosyć jasne, a w wewnętrznej części mają delikatnie zaznaczone białka. Ich dominującym kolorem (jak wspomniałam na samym początku) jest "orzechowy" (niestety nie udało się tego uchwycić na zdjęciach), co raczej nie bardzo pasuje zarówno w stosunku do umaszczenia jak i rasy konia (u arabów oko powinno być możliwie jak najciemniejsze) :/ Ale dzięki temu ogier jeszcze bardziej się wyróżnia. Dodatkową jego ozdobą jest pokaźna gwiazdka na czole i niewielka chrapka.
Co do ogólnej budowy i typu... no cóż, na pewno model nie reprezentuje araba znanego z polskich stadnin czy pokazów, co więcej, pokrojowo nie wydaje mi się być nawet czystej krwi (bardziej przypomina wspomnianego wyżej Half Arabiana, czyli półkrwi konia pokazowego). Jego budowa jest bardzo smukła, "sucha" i zdecydowanie przedstawia typ amerykański, który nie każdemu musi się podobać. Charakteryzuje się on długonożną, podłużną i wręcz przestylizowaną sylwetką, która raczej kłóci się z ogólnie przyjętym wzorcem rasy.
Jednak niewątpliwą zaletą modelu jest idealnie odwzorowana linia grzbietu (która powinna być horyzontalna), z ładnie odsadzonym ogonem. Cieszy też bardzo poprawna budowa nóg, proporcjonalna, łabędzia szyja oraz pożądany przeze mnie szczupaczy profil głowy. Jeśli zaś chodzi o ogólną prezencję (czyli tzw. bukiet), no cóż... zdecydowanie wolę araby w typie staropolskiego kuhailana (silniejszej budowy, mocnym kośćcu, o krótszej szyi i szerszej głowie), nieco mniej w typie saklavi, a niestety modelom Stone Horeses daleko do obu (zwłaszcza tym klasycznym).
Mimo to uważam jednak, że "Stonkowe" araby mają w sobie sporo uroku, a te z najnowszych linii produkcyjnych, to już w ogóle zasługują na pełne uznanie i uwagę - wystarczy choć raz przejrzeć bieżącą ofertę na stronie... Poszczególne figurki naprawdę robią wrażenie ;)
Szczególnie, gdy wielu kolekcjonerów przekonało się już, jak bardzo różnie na odbiór modelu może wpływać samo umaszczenie. - czasem np. nawet te najmniej dopracowane, zapomniane figurki jak nagle zyskują na popularności, gdy ukaże się je w całkiem nowych barwach ;)
I tak też jest ze starszymi modelami Stone Horses.
Myślę, że głównym wyznacznikiem niewielkiej popularności tej firmy w Polsce jest nie tyle wygląd figurek, co niestety ich cena i fakt, że trzeba je ściągać z zagranicy. Szkoda... gdyż cenowo i tak wypadają lepiej od większości ARek, a z niektórymi mogłyby spokojnie konkurować.
Pozostaje tylko mieć nadzieję, że z czasem zmieni się ogólne podejście do tej firmy, a same figurki będą łatwiej dostępne.
Kończąc opis, wrzucam nieco zdjęć porównawczych mojego "Stalowego Wojownika" z innymi konikami:
Jak widać model jest dość duży jak na trada - "w uszach" ma ponad 24 cm i wielkością dorównuje Latigo Dun It, a także mojej Rejoice.
Zaś tylko troszeczkę niższe od niego są takie modele jak Totilas czy Marwari.
A to zdjęcie chyba każdy z Was kojarzy z poprzedniego posta ;)
Na pierwszym planie pozuje mustang Breyer American Dream (nr. katalogowy: 62203) w skali 1:12
A tak mój rumak prezentuje się z klaczą arabską Collecty i jednym z moich najnowszych nabytków w skali Classic - tym razem pintabianem (nr. katalogowy: 61010) na moldzie Breyer The Black Stallion, który pod względem odwzorowania ogólnej budowy (ale nie rzeźby głowy czy detali), wypada zdecydowanie najbliżej ideałowi rasy arabskiej, wśród modeli podobnej skali:
I to by było na tyle jeśli chodzi o opis modelu i jego "krótką" historię - mam tylko nadzieję, że ktoś wytrwał do tego miejsca ;p
Tak oto wreszcie i na moje półce zagościł upragniony Stone Horses.
Póki co, myślę o kolejnych (i to nie tylko arabach), a kto wie, może jeszcze kiedyś uda mi się ponownie upolować wymarzonego Padronsa? ;) Czas pokaże. Na pewno warto w to wierzyć :)
Tymczasem żegnam się z Wami i do następnego! PA! :)
Czekałam na ten wpis, Twój arab jest zachwycający! Ogromnie gratuluję tak wspaniałej figurki. Uważam, że ten mold wygląda wręcz lepiej w wykończeniu błyszczącym.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ^^.
Bardzo dziękuję :) I również pozdrawiam! :)
UsuńGratuluję nabytku! Model mimo, że nie ma maści przypisanej do rasy prezentuje się znakomicie. Ja uwielbiam Stony, bo są one bardzo realistyczne jak na modele firmowe, ale niestety nie mam żadnego egzemplarza w swojej kolekcji, bo nie stać mnie na niego :/.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Katarzyna ze Stajni Pegaz :).
Zapraszam również tutaj: https://stajnia-pegaz-studio.blogspot.com/
Dziękuję za miłe słowa i zaproszenie ;) A co do cen Stonów, to niestety - jak pisałam w poście - jest to chyba jedna z głównych przyczyn ich niewielkiej popularności wśród kolekcjonerów... Na plus przemawia jedynie fakt, że za ceną figurek stoi doskonała jakość, która dla firmy jest priorytetem i stanowi jej znak rozpoznawczy. Ja na swój model czekałam i odkładałam latami, zanim pojawiła się okazja kupna, co (jak pisałam) i tak zakończyło się inaczej niż początkowo planowałam. Mimo to, warto marzyć, gdyż różnie się w życiu układa i czasem nawet coś co wydaje się nam nieosiągalne, nagle się spełnia :) Pozdrawiam! :)
UsuńBardzo szkoda modelu który przepadł, ale jak widać nic nie dzieję się bez przyczyny. Stone który dotarł jest fantastyczny. Co jakiś czas trafiam na tego blog, bardzo podobają mi się wyczerpujące wpisy i prezentacja modeli, szkoda tylko że kolejne ukazują się tak rzadko. Będę z niecierpliwością oczekiwać kolejnych. Pozdrawiam, czytelnik Anonim.
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :) Też chciałabym publikować częściej, ale niestety z różnych przyczyn jest to bardzo utrudnione. Mimo, to zachęcam do odwiedzania i cierpliwości, gdyż na pewno zdarzą się miesiące, w których postów będzie więcej :) Pozdrawiam!
UsuńZakochałam się w modelu, malowaniu i historii. Myślę, że był Twoim małym przeznaczeniem. :) Z chęcią przeczytam więcej takich wpisów. Pozdrawiam i życzę więcej spełnionych marzeń!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :) Postaram się, by było jak najwięcej ciekawych postów, ale jak wiadomo te najlepsze historie pisze samo życie ;) Pozdrawiam!
UsuńŚwietny post! Całą historię przeczytałam z zaciekawieniem, a sama figurka szalenie mi się spodobała <3
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że ten mold widziałam u Ciebie pierwszy raz (nie jestem obyta w temacie ,, bardziej profesjonalnych" koni) i cóż... Zachęciłaś mnie do kupna jakiegoś konia tej firmy. Przyciąga mnie ilość sczegółów i oryginalność poszczególnych figurek ;)
Kapitalny post, przepiękny koń i nietuzinkowa historia ^^
Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję :) Miło mi, że post się spodobał i jednocześnie zachęciłam do kupna figurki tej firmy. Na pewno nie będziesz żałować ;) Pozdrawiam również!
UsuńPrzepiękny! A historia faktycznie bardzo smutna... Strasznie to frustrujące, że tak przejmujemy się kawałkami plastiku wobec całego ogromu ważniejszych spraw, a z drugiej strony ciężko nam bez nich wytrzymać. Ale dopóki hobby nie staje się obsesją, czemuż go nie mieć?
OdpowiedzUsuńMiłego podziwiania nowego nabytku - jest na co popatrzeć. Pozdrawiam! :-)
Bardzo dziękuję, także za trafną sugestię, pod którą się również podpisuję :) W każdej dziedzinie życia można łatwo przesadzić, dlatego tak ważne jest by zachować jakiś balans/zdrowy rozsądek. Póki co, nawet w przyrodzie istnieją stworzenia, które lubią kolekcjonować (np. samce niektórych gatunków ptaków, by zrobić wrażenie na samiczkach zbierają kamyczki albo np. wszystko, co ma błękitny kolor) ;p Także można śmiało powiedzieć, że kolekcjonerstwo jest czymś zupełnie naturalnym xD Pozdrawiam!
UsuńSerdecznie gratuluję nowego modelu na półce! Padrons (nie wiem czy dobrze napisane) ma bardzo ciekawą i smutną historię. Oby kiedyś się odnalazł.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Dziękuję :) Byłoby miło gdyby figurka Padronsa (tak, dobrze napisałaś :) ) kiedyś się odnalazła, ale pewnie już nigdy do mnie nie trafi... i jakkolwiek jest to smutne, to całkowicie się z tym pogodziłam. Na pewno szczęśliwy będzie ten kto ją odnajdzie (o ile nie została bezpowrotnie zniszczona). Pozdrawiam! :)
UsuńCiekawa historia, na pewni dodaje konikowi charakteru. Przyznam się jednak, że nie lubię stylu Stone'ów, po prostu do mnie nie trafia.
OdpowiedzUsuńA co do Padronsa, jesteś pewna, że nie zatrzymali go na granicy? Łapią niektóre paczki, teoretycznie do kontroli i należy zapłacić, żeby pudełko ruszyło dalej
Dziękuję :) Miło, że post się spodobał :) Co do figurek Stone Horses, to oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim się muszą podobać, w końcu każdy kolekcjoner ma prawo do swojego gustu ;) A jeśli chodzi o Padronsa to niestety nie zatrzymali go na granicy. Kontaktowałam się na wszystkie możliwe sposoby z kurierami i pośrednikami i tylko stawało na tym, że jeden zwalał na drugiego odpowiedzialność za paczkę :/ Były też maile do głównych siedzib zagranicznych firm kurierskich... Ogólnie ostatni ślad paczki pochodzi z Amsterdamu i tyle w tym temacie. No trudno. Już się pogodziłam ze stratą, ale dziękuję za wskazówki na przyszłość. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń